poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Neverending story



   Nie wiem już, jak to się dzieje, że przy takiej małej liczbie osób w rodzinie, nie mogę uporać się z praniem i prasowaniem. Koszmar jakiś. Można to robić w kółko - bez przerwy. Pralka kręcąca swym bębnem każdego dnia, suszarki wykorzystywane maksymalnie i kosz pełen wysuszonych rzeczy, czekających na przyjemne spotkanie z żelazkiem. Czekam na dzień, kiedy po prostu będzie pusto - i w pralni i na suszarkach i w koszu przeznaczonym na rzeczy do prasowania. Po prostu czekam na dzień, kiedy wszystko będzie zrobione i nic nie będzie na mnie wołało i dopominało się zrobienia. Ale chyba się nie doczekam.
    Najwięcej przyjemności z "układania" rzeczy ma oczywiście Wojtek. Mamy teraz długi weekend, nigdzie się nie wybieramy, rehabilitacje odwołane aż do końca tygodnia, więc mam nadzieję, że Bąbel co nieco mi pomoże i w końcu wyjdziemy na prostą. ;-)
   Kiedyś porównywałam z koleżankami, jak to jest w naszych rodzinach. Pocieszeniem był dla mnie fakt, że u nas nie jest jeszcze tak najgorzej. Pewnie wszystko przybierze na sile, gdy Wojtek podrośnie, zacznie biegać, samodzielnie jeść, czego do tej pory jeszcze nie robi. Ubolewam nad tym strasznie, ale widzę już poprawę. Od jakiegoś czasu sam trzyma butelkę, kawałki kanapek bierze z talerza. Coraz bliżej do momentu, gdy samodzielnie będzie machał łyżką. A wówczas -  strach się bać. A jeżeli do tego będzie lubił się przebierać, to już mogę łapać się za głowę i zawczasu zakasać rękawy i psychicznie przygotować się do ciężkiej pracy ... harówki wręcz. ;-)
  Niestety - trzeba się do tego przyznać - brak u mnie organizacji pracy - ale to już cała ja - roztrzepaniec straszliwy. No i po kim to moje dziecko ma być takie ułożone? Wdał się we mnie - nie ma co.

Pozdrawiam Was serdecznie - Mama Wojtka  





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz